Końcem czerwca musiałem pojechać do Krakowa, aby załatwić kilka spraw. Czekając na pociąg powrotny (oczywiście opóźniony) pokręciłem się trochę wokół Rynku. Niczym Ziemia wokół Słońca. Niektórzy mówią, że to największy rynek w Europie, ale nie wierzcie im. To nieprawda.
Mickiewicz jak zwykle był w towarzystwie gołębi. I jak zwykle szef wszystkich gołębi siedział na jego głowie. Hierarchia rzecz święta.
Jedno jest pewne. Gołębie wolą poetów niż muzyków.
Nie wspominając już o lwach.
Nie boją się za to harcerzy. Zwłaszcza z preclami.
Ze świętymi bywa różnie. Tego na początku Wiślnej to akurat się boją.
Gołębia spotkałem też w Collegium Maius. Przyleciał z Placu Matejki. Bardzo podobała mu się wystawa pt. "Akademia na Uniwersytecie. Związki Akademii Sztuk Pięknych z Uniwersytetem Jagiellońskim". Ale to już temat na osobną opowieść...
Zobacz także: Oaza spokoju w centrum Krakowa
Capo di tutti capi, ojciec chrzestny krakowskich gołębi. Na koncie - tysiące przypadków wyłudzania precli, rozboje, obsrywanie ze szczególnym okrucieństwem ;)
Kiedyś czekając na pociąg w Warszawie Wschodniej postanowiłem zostać hersztem gołębi i karmiłem je kabanosem i bułką. Wyjątkowo im smakowało. Już zaczęły się oswajać z moją obecnością, zyskałem przychylność szefa szajki (najbardziej upasionego skurczybyka), ale przyjechał pociąg i musiałem porzucić ambitne plany. Udało mi się tylko skłonić dwa z nich do wlecenia do odjeżdżającego pociągu (w pogoni za kawałkiem buły).
Pozdrawiam, Krzysztof Jarzyna z Lublina ;)
:D
Gołębie to zmora tego miasta. Wszystko musi być oznakowane przez te "latające szczury" :)
Ano. Dziwne, że KRK nie ma stałego urzędu sokolnika.
Ano przydał by się :)