Leniwiec odlatuje (5): Jaskinie z Buddami

in #polish6 years ago (edited)

20171205_124543.jpg

Od rana zapowiadało się na solidny deszcz. Przyzwyczailiśmy się, że na Sri Lance czyste, błękitne niebo to rzadkość. Tu i ówdzie jest ono raczej zapełnione nisko leżącymi chmurami. Tego dnia jednak było inaczej.

Po spotkaniu dnia poprzedniego ze słoniami i przygodą z amerykańskimi mnichami, chcieliśmy rano wsiąść w autobus i pojechać do Dambulli, znajdującej się zaledwie 70 km od Polonnaruwy, gdzie przebywaliśmy od kilku dni. To miejsce słynne ze Złotej Świątyni, wpisanej na listę UNESCO w 1991 r.

20171202_110756.jpg

Przejechanie 70 km, jak już wcześniej wspomniałem, nie zajmuje na Sri Lance godziny. Podróż trwa co najmniej dwa razy dłużej. Zatłoczony, głośny i bardzo kolorowy autobus gna jak szalony po lankijskich drogach, umilając podróżnym czas ciągłym trąbieniem. Zatrzymuje się nie tylko na przystankach, które są jak na warunki azjatyckie całkiem cywilizowane i często mają dwujęzyczne tabliczki z rozkładem jazdy. Staje on niemalże na każdą prośbę pasażera - przy szkole, zakładzie pracy, sklepie czy w szczerym polu. Cała komunikacja z kierowcą odbywa się przez pracownika, nazwanego przez nas kierownikiem autobusu. To on sprzedaje bilety, informuje o następnym przystanku i przekazuje informacje kierowcy, który w tym czasie radośnie przemyka przez wąskie drogi, trąbiąc na wszystko co się rusza i żując betel. O betelu jeszcze kiedyś wspomnę…

P71205-132630.jpg

Ledowy Budda

Mało do tej pory wspomniałem o buddyzmie na Sri Lance, a przecież ten kraj, a szczególnie jego środkowa część, usłany jest posągami Buddy, które często górują nad miastami - jak choćby w Kandy.

Nie jestem znawcą buddyzmu, a szczególnie mało wiem o najstarszej szkole - Therawadzie - odłamie popularnym w tej części świata (Indie, Sri Lanka, Tajlandia, Laos, Birma czy Chiny). Jedno wiem na pewno - posągi Buddy nie przedstawiają historycznego założyciela tej religii. To raczej idealistyczny, okraszony bogatą symboliką, symbol stanu umysły - stanu buddy, który jest osiągalny dla każdego z żyjących. Czy pies również ma naturę buddy?

20171205_124206.jpg

Niemalże na każdym kroku towarzyszyły nam posążki buddy, siedzącego w medytacji z lekkim uśmieszkiem. Często otoczone sztucznymi kwiatami, kadzidłami oraz choinkowymi migającymi lampkami. Ledowy Budda made in China - nocą świecący na biało! To wcale nie był rzadki widok.

Złota głowa

Zaraz przy wyjściu z autobusu zobaczyliśmy złotą głowę ogromnego 15 metrowego posągu. Nie potrzeba pytać o drogę, od razu wiadomo, w którą stronę zmierzać. Mimo tego, co chwilę zatrzymywał się przy nas kierowca tuk tuka i proponował swoje usługi, roztaczając przed nami wizję trudów wejścia pod górę. Chcieliśmy jednak z S. nieco się natrudzić. Dużo lepiej wpomina się taką wyprawę, gdy jest okupiona wysiłkiem i potem, prawda?

P71205-143815.jpg

Góra może nie jest specjalnie wysoka, zaledwie 160 m n.p.m., jednak w tamtym klimacie może być małym wyzwaniem. Musieliśmy się zatem przygotować do tej wysokogórskiej wspinaczki, serwując drugie śniadanie, czyli popularny tam naleśnik z jajkiem i kawę - lurowatą, jak to na Sri Lance.

20171205_151307.jpg

Najedzeni, w ramach sjesty, zwiedziliśmy muzeum przy świątyni, jednak ani eksponaty, ani sama ekspozycja nie wzbudziła naszego entuzjazmu. Mieliśmy w głowie jeszcze całkiem świeże wspomnienia po wizycie w Światowym Muzeum Buddyzmu w Kandy i ciężko było się z nim równać. Naszą uwagę jednak wzbudziłą mapa, która wisiała na ścianie, obrazująca rozwój buddyzmu na świecie. Specem od geografii nie jest, ale nawet ja dostrzegłem, że coś z nią było nie tak.

P71205-132113.jpg

Zdobywanie szczytu

Byliśmy już prawie gotowi na pierwszą próbę podejścia pod górę, kiedy mocno się rozpadało. W otoczeniu sprzedawców pamiątek, ukryliśmy się pod daszkiem i czekaliśmy na koniec ulewy. Wiedzieliśmy, że ten moment nastąpi wkrótce i cieszyliśmy się z S., że lać nie zaczęło w środku drogi pod górkę. Lało jednak prawie godzinę, dość długo jak na przelotne deszcze na wyspie. Gdy deszczowe chmury przeszły, powietrze wypełniło się cudownym wilgotnym zapachem ziemi. Postanowiliśmy ruszać.

20171205_150622.jpg

Idzie się boso, bo cała góra jest miejscem świętym. Droga nieco kręta. Ubita z kamieni i ziemi. Mokra i śliska po deszczu. Co kilkadziesiąt metrów zrobiliśmy sobie krótką przerwę, ale już po 20 minutach marszu na samym szczycie zobaczyliśmy niesamowity widok. Nie tylko wykutych w skale świątyń, ale całego krajobrazu dookoła. Lasów i wzgórz.

P71205-142006.jpg

Kompleks składa się z 80 jaskiń, z których najstarsze sięgają I w. p.n.e. Turyści mają dostęp do pięciu głównych, największych części. W ciemnych, niemal pozbawionych światła świątyniach można zobaczyć niezliczone (zliczone - jest ich 153) posągi Buddy, uczniów, bodhisattwów i bożków, a także rzeźby królów i fundatorów świątyni. Niektóre z nich liczą sobie kilkaset lat. Większość ścian jaskiń przyozdobiona jest pięknym malarstwem, przedstawiającym sceny z życia Siddhārthy Gautamy. Widać dokładnie jak zmieniały się style w lankijskiej sztuce sakralnej, bo ostatnia część świątyni powstała w sumie niedawno, w XVIII wieku. Przed cały czas całość była wielokrotnie przebudowywana, bo świątynia jest miejscem aktywnym. W kompleksie u podnóża góry znajduje się klasztor, stacja radiowa i szkoła.

P71205-142349.jpg

P71205-144304.jpg

P71205-144642.jpg

P71205-144831.jpg

Węzełek od Ganeszy

Przejaśniało się na dobre i popołudniu wilgoć była ciężka do zniesienia. Poza świątynią w Dambulli nie mieliśmy już nic do zobaczenia, a wiedzieliśmy, że u naszych gospodarzy czeka nas pyszna, jak co dzień kolacja. Po kilku godzinach obcowania z pięknymi, jednak dosyć podobnymi do siebie posągami Buddy byliśmy nieźle zmęczeni. Do tego wspomniana wspinaczka na 160 m górę! ;)

20171205_142759.jpg

W Dambulli widać jak na Sri Lance przez wieki koegzystowały ze sobą i przenikały się różne religie. W świątyni znalazło się również miejsce dla Ganeszy, opiekuńczego bóstwa o postaci słonia, rodem z Indii. Przed wejściem do jego kaplicy miejscowy czarownik, za drobną ofiarę, wiązał na prawej ręce pielgrzyma biały sznurek i odmawiał śpiewną modlitwę w kosmicznym języku. Ten amulet towarzyszy mi do dzisiaj - porządne miał nici.

Zobacz co działo się wcześniej...

Zdjęcia S. oraz moje.

Podobało się? Wiecie co robić... ;)

Peace and love @veggie-sloth

Sort:  

Go here https://steemit.com/@a-a-a to get your post resteemed to over 72,000 followers.

Podróż autobusem identyczna jak w Nepalu ;) to również opisałam w swoim cyklu. Tylko chyba u mnie kierownik był nazwany pomocnikiem, chociaż tak naprawdę decydował o wszystkim a czasem nawet o naszym bezpieczeństwie, bo informował na przykład kierowcę (wychylając się mocno z autobusu), czy może wyprzedzać i czy droga wolna ;)
Zdjęcie mapy "bezbłędne" ;)

Mapa nas rozbawiła, próbowaliśmy odgadnąć zamysł :) W Nepalu chyba jest jeszcze bardziej niebezpiecznie na tych wąskich dróżkach?

Na te stopy się zagapiłam... Czy one faktycznie takie wielkie są, jak się wydaje?

Ciągną się przez całe schody :) Całkiem spore!

Fantastyczny klimat i świetne fotki! 👌
Ostatnio też dostałem "węzełek od Ganeszy" tylko zawiązał mi go mnich ze świątyni "Big Buddy". Co ciekawe tak jak Ty dostałem swój na prawej ręce, a mojej dziewczynie mnich zawiazał go na lewej. U Was też tak było?

Dzięki :) Aż na zdjęciach sprawdziłem - 2 x prawa ręka. Nie wiem czy u S. się jeszcze zachowała, ale na moim nadgarstku trzyma się dobrze, mimo ze to poprostu zwykła gruba nitka. A Wasz mnich śpiewał jak wiązał? :)

Śpiewał i kropił wodą - super przeżycie! O swój węzełek będę dbał i też nie planuję ściągać, zobaczymy ile wytrzyma. 😉

Genialne :)

Coin Marketplace

STEEM 0.36
TRX 0.12
JST 0.040
BTC 70446.49
ETH 3571.68
USDT 1.00
SBD 4.73