Kryzys finansowy 2008 roku - jak do niego doszło

in #polish5 years ago

airport-bank-board-534216.jpg

Wszystko rozpoczęło się od spotkania dwu grup ludzi: właścicieli domów oraz inwestorów. Właścicieli domów reprezentują kredyty hipoteczne na ich mieszkania, czyli hipoteki, natomiast inwestorów, jak zwykle, reprezentują pieniądze. Te hipoteki reprezentują fizyczne domy, natomiast pieniądze reprezentują wielkie instytucje, takie jak fundusze oszczędnościowe i inwestycyjne, czy firmy ubezpieczeniowe. Te dwie grupy spotykają się ze sobą w systemie finansowym giełdy nowojorskiej na Wall Street.

Na początku XXI wieku inwestorzy siedzieli na górze pieniędzy, pilnie poszukując okazji do inwestowania, aby po czasie ich pieniądze uległy pomnożeniu. Normalnie udaliby się ze swymi pieniędzmi do Rezerwy Federalnej, od której odkupiliby obligacje skarbu państwa USA – czyli pożyczyliby te pieniądze państwu na procent, gdyż zwykle jest to najbezpieczniejsza inwestycja.

Jednak w wyniku kryzysu dot.com, czyli gwałtownemu spadkowi akcji firm internetowych na przełomie wieku oraz 11. września, prezes Rezerwy Federalnej obniżył stopę procentową do zaledwie jednego procenta – chcąc wspomóc banki. Ten jeden procent zwrotu na inwestycji w obligacje stał się po prostu zbyt niski dla większości inwestorów, którzy masowo zrezygnowali z pożyczania państwu na rzecz bardziej opłacalnych i bardziej ryzykownych alokacji kapitału.

Obniżenie stopy procentowej do zaledwie jednego procenta, jednocześnie oznaczało eldorado dla banków. Mogły one teraz pożyczać z fabryki pieniędzy, czyli Rezerwy Federalnej, pieniądze na zaledwie jeden procent. Każdy z nas chciałby móc dostać kredyt z jednoprocentowym oprocentowaniem, a banki miały jeszcze sprawdzone metody pomnażania pożyczonych pieniędzy, przez co mogły zarobić na braniu takich pożyczek. Tym samym wpompowano do systemu bankowego dodatkowe pieniądze dla pobudzenia gospodarki.

Dodatkowo uzyskiwano dla amerykańskich rynków pieniądze z akcji gromadzenia dolarów przez Chiny, Japonię i bogaty w ropę Bliski Wschód. To wszystko razem spowodowało, że na początku XXI wieku zachodnie banki miały bardzo dużo pieniędzy do pożyczenia. Tak wiele, że musiały obniżać swoje zyski, udzielając tanich kredytów, inaczej ludzie nie zadłużyliby się na tak wielkie sumy. Obniżanie zysków to dla banków coś niepokojącego, dlatego zdecydowały się one masowo używać „dźwigni” (leverage), w celu wykorzystania koniunktury masowego pożyczania, a przez to ostatecznie doprowadzić nawet do zwiększenia swoich zysków.

Dźwignia polega na inwestowaniu nie swoich pieniędzy w celu zwiększenia zysków z działalności…

W normalnej sytuacji człowiek kupuje skrzynkę za 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, a następnie sprzedaje ją z zyskiem za 11 tysięcy. Jego zysk z transakcji wynosi więc tysiąc dolarów.

W sytuacji z wykorzystaniem dźwigni, człowiek posiadający 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, idzie do banku po krótkoterminową pożyczkę w wysokości powiedzmy 990 tysięcy dolarów. Ma dzięki temu w ręku okrągły milion dolarów.

Potem człowiek kupuje za to 100 skrzynek, a następnie sprzedaje je z zyskiem za milion i 100 tysięcy. Później oddaje pożyczone 990 tysięcy plus 10 tysięcy odsetek za na przykład jednodniową pożyczkę. Po odliczeniu swoich pierwotnych 10 tysięcy zaoszczędzonych dolarów, zostaje mu 90 tysięcy dolarów zysku. Gdyby operował tylko na swoich pieniądzach, miałby jedyne tysiąc dolarów zysku, dlatego jeżeli mamy możliwość przeprowadzenia zyskownej transakcji, opłaca się wykorzystywać mechanizm dźwigni. Czyni to z dobrych interesów – doskonałe interesy.

W ten właśnie sposób banki prowadziły swoje doskonałe interesy. Bankierzy na Wall Street pożyczali pieniądze, następnie przeprowadzali zyskowne transakcje i spłacali krótkoterminowe pożyczki, zarabiając na systemie dźwigni krocie. Gdy zobaczyli to inwestorzy, też chcieli mieć udział w tym systemie.

Decydenci z Wall Street wpadli więc na pomysł połączenia inwestorów z właścicielami domów poprzez hipoteki. Jeżeli rodzina chciała posiadać dom, musiała zaoszczędzić pieniądze na wkład początkowy i skontaktować się brokerem hipotecznym, który łączył ich z pożyczającym pieniądze na nowe domy, czyli dającym pożyczkę hipoteczną. Na tej transakcji broker dobrze zarabiał, bo dostawał ustalony procent od podpisanej umowy, na wzięcie kredytu hipotecznego przez rodzinę. Następnie kupowała ona za te pożyczone pieniądze dom i stawała się jego właścicielem. Dom oczywiście obciążony jest hipoteką, jednak formalnie należał już do niej. Kupno w takim systemie domu było wtedy dobrą inwestycją dla rodziny. Kwota do spłacenia ciągle się zmniejszała, a cena ich domu od początku nieustannie rosła. Dlatego nieustannie rósł majątek rodziny, wraz ze wzrostem wartości ich domu wziętego na kredyt.

Pewnego dnia pożyczający pieniądze na nowe domy dostał telefon od bankiera inwestycyjnego, który gotów był kupić od niego zobowiązania rodzin do spłaty kredytów mieszkaniowych, czyli umowy o wzięciu pożyczek. Zobowiązania zostały sprzedane bankierowi z odpowiednią prowizją, przez co pożyczający pieniądze na nowe domy, zarobił na pożyczce – już teraz, a nie po kilkudziesięciu latach, gdy całość kredytów zostałaby przez rodziny spłacona.

Następnie bankier inwestycyjny, korzystając z dźwigni, pożyczył miliony dolarów, za które kupił tysiące hipotek i umieścił te papiery w jednym pudełku. W pudełku były teraz umowy wzięcia kredytu na mieszkania i każdy właściciel pudełka otrzymywał miesięcznie kolejne wpłaty rat od każdego właściciela domu obciążonego hipoteką.

Następnie bankier inwestycyjny posegregował umowy kredytowe na trzy przegródki – odpowiednio nazywając je „bezpiecznymi”, „normalnymi” i „ryzykownymi”, w zależności od uśrednionych szans wpłacania przez rodziny kolejnych rat w przyszłości. Po takiej operacji można już było sprzedawać umowy z każdej z przegródek oddzielnie, a nie jako całe zamknięte pudełko z losowo ułożonymi umowami.

Pudełko z tak posegregowanymi umowami dostało nową nazwę – zabezpieczonych zobowiązań dłużnych CDO (collateralized debt obligations), przy czym zabezpieczeniem dla właściciela pudełka – były same domy. Gdyby rodziny przestały spłacać swoje raty, właściciel umowy miałby prawo zabrać im dom. Wydawało się toteż, że dla kupującego pudełko – transakcja była bardzo bezpieczna.

CDO działa jak trzy poziomy wodnej kaskady, gdzie wodą są same pieniądze. Jak tylko przychodzą pieniądze od spłacających raty, najpierw pokrywają one zobowiązania dla przegródki „bezpieczne”, potem przelewają się do przegródki „normalne”, aby na końcu wypełnić zobowiązania wobec przegródki „ryzykowne”.

Dlatego gdyby zdarzyło się, że część kredytobiorców przestanie spłacać swoje raty, wtedy ostatnia przegródka nie wypełni się w całości, co czyni inwestycję w jej kupno bardziej ryzykowną. W celu kompensacji tego większego ryzyka, inwestycja w umowy hipoteczne z przegródki „ryzykowne” dawała po czasie większy procent zwrotu – aż 10%. Przegródka „normalne” 7%, a przegródka „bezpieczne” tylko 4%, a było to i tak dużo więcej niż jeden procent zwrotu z inwestycji w obligacje państwowe.

Aby umowy z przegródki „bezpieczne” były jeszcze bezpieczniejsze, banki zdecydowały się ubezpieczyć inwestycje w te umowy, w zamian za niewielką prowizję nazywaną – zamianą ryzyka kredytowego (credit default swap).

Dzięki tej ostatniej operacji kredytowe agencje ratingowe (rating agencies), czyli specjaliści od wyceny ryzyka inwestycyjnego, nadali tej „bezpiecznej” przegródce z umowami specjalną super ocenę AAA, a więc najbezpieczniejszą z możliwych. Przegródka „normalna” została oceniona na BBB, natomiast przegródki „ryzykowne”, w ogóle nie poddano ocenie.

Dzięki ocenie AAA bankier inwestycyjny mógł sprzedać umowy z przegródki „bezpieczne” inwestorom, którzy szukają jedynie bezpiecznych inwestycji. Umowy z przegródki „normalne” zostały sprzedane innym bankom, natomiast przegródką „ryzykowne” zainteresowane były fundusze hedgingowe i inni szukający wysokich zysków okupionych realnym ryzykiem.

Bankier inwestycyjny dzięki mechanizmowi dźwigni i masowemu skupowaniu umów kredytowych za nie swoje pieniądze oraz odsprzedawaniu ich inwestorom i reszcie rynku finansowego w postaci CDO – zarabiał miliony.

W końcu inwestorzy znaleźli o kilkaset procent lepsze miejsce lokowania swojego kapitału, gdyż „bezpieczne” przegródki umów kredytowych były dużo bardziej opłacalne od jednoprocentowego zysku z pożyczania państwu. Dlatego chciano tych umów kupować coraz więcej.

Dlatego bankier inwestycyjny zadzwonił do pożyczającego pieniądze na nowe domy, żądając większej ilości umów, a on z kolei naciskał na brokera hipotecznego, aby poszukał większej ilości ludzi chcących wziąć kredyt na dom. Ale broker nie mógł już nikogo nowego znaleźć, bo każdy, kto kwalifikował się do udzielenia mu kredytu hipotecznego, już go posiadał. Jednak wszyscy zainteresowani kręceniem się tego interesu – wpadli na pewien pomysł.

Kiedy rodzina przestaje spłacać raty swojego kredytu, pożyczający jej pieniądze – dostaje dom, który był zabezpieczeniem pożyczki. Do tego ceny domów nieustannie rosły. Skoro udzielający kredytu jest zabezpieczony w przypadku braku spłaty rat, do tego jego zabezpieczenie ciągle zyskuje na wartości, to mógł on po prostu przypisać pewne ryzyko dla udzielanych rodzinom kredytów. Przez to nie musiał już wymagać wkładu początkowego, zaświadczenia o zarobkach – w nowej sytuacji wystarczyłby już tylko dowód tożsamości. Właśnie do takiego poluzowania warunków dla zdolności kredytowej doszło.

Zamiast pożyczać pieniądze na nowy dom, jedynie odpowiedzialnym i wypłacalnym rodzinom, w postaci standardowych kredytów hipotecznych (prime mortgages), zaczęto udzielać pożyczek osobom nieco mniej odpowiedzialnym, a czasem zupełnie nie posiadającym pieniędzy i bezrobotnym, i nazwano je sub-prime mortgages. Na szczęście dla tego ostatniego terminu – nie mamy jeszcze w naszym języku i polskim systemie finansowym właściwego odpowiednika…

Od tego momentu cała gra nabrała rozpędu i podążała już drogą ku nieuchronnej katastrofie. W nowej sytuacji, tak jak poprzednio, broker hipoteczny łączył rodzinę z pożyczającym pieniądze na nowe domy. Ten udzielał pożyczki, i od każdej umowy, broker dostawał odpowiednią prowizję. Rodzina dostawała wielki dom – wielki w stosunku do ich dotychczasowych możliwości finansowych.

Pożyczkodawca sprzedawał umowę bankierowi inwestycyjnemu, od razu na niej zarabiając, który następnie wrzucał ją do odpowiedniej przegródki, zamieniając ją w CDO. Następnie bankier sprzedawał CDO z użyciem mechanizmu dźwigni inwestorom i innym chcącym je kupić, szybko przestając być już tylko zamożnym, a stając się bardzo zamożnym człowiekiem.

Cały mechanizm funkcjonował przez pewien okres doskonale, sprawiając, iż wszyscy uczestnicy się bogacili. To z tego powodu przeżywaliśmy hossę na giełdzie, a liczba miliarderów nieustannie rosła. Nikt nie martwił się coraz bardziej ryzykownymi umowami hipotecznymi, bo jak tylko jeden z uczestników rynku sprzedał umowę następnemu, automatycznie pozbywał się coraz bardziej śmierdzącego problemu. Co mądrzejsi zdawali sobie jednak sprawę z faktu, że wszystko zmierza ku zatraceniu i przyspieszenie wymiany umów hipotecznych zostało spowodowane tym, że te papiery stają się coraz bardziej gorące. Jak tylko temperatura przekroczy 451 stopni Farenheita – spłoną, zmieniając się w nic warte kupki toksycznego popiołu.

Jak tylko pierwsi niewiarygodni posiadacze kredytów przestali je spłacać, problem dotknął właściciela umowy – najpierw głównie bankiera inwestycyjnego. Jego comiesięczna wpłata raty kredytu zamieniała się w dom, co nie za bardzo go martwiło. Wystarczyło dom sprzedać i wraz ze wzrostem cen nieruchomości cieszyć się odzyskanym kapitałem – z zyskiem.

Jednak coraz więcej wpłat zamieniało się w domy i w końcu było tak wiele domów na sprzedaż na rynku, że podaż zaczęła przewyższać popyt i ich ceny przestały rosnąć. Po czasie zaczęły nawet spadać.

To stworzyło interesujący problem dla właścicieli domów ciągle spłacających swoje pożyczki. Jak tylko coraz większa ilość domów w ich okolicy była wystawiona na sprzedaż, ich ceny spadały, co z kolei spowodowało spadek ceny również ich domu. Po pewnym czasie wiarygodni kredytobiorcy zaczęli się więc zastanawiać, dlaczego spłacają na przykład kredyt o wartości 300 tysięcy dolarów, gdy ich mieszkanie jest teraz warte najwyżej 90 tysięcy. Stwierdzili, że kontynuowanie spłacania takiego oszukańczego kredytu nie ma większego sensu. Porzucali jego spłacanie, nawet jeśli mogli sobie na dalsze raty pozwolić. Masowe odejście od spłacania kredytów przetoczyło się przez cały kraj.

W tym momencie bankier inwestycyjny posiadał pudełka pełne bezwartościowych umów kredytowych. Dzwonił więc pospiesznie do wszystkich zaprzyjaźnionych inwestorów, aby wcisnąć im chociaż te „bezpieczne” umowy. Jednak inwestorzy nie są głupi i widząc, co się dzieje, po kolei stwierdzali, iż nie są nimi zainteresowani.

W tym momencie strumień pieniędzy z rat kredytowych nie wystarczał już nawet na wypełnienie pierwszej przegródki w kaskadzie przepływu pieniędzy. Nie dawał więc zwrotu nawet dla super bezpiecznych, jak jeszcze niedawno sądzono, umów grupy AAA, spośród wszystkich CDO. Bankier inwestycyjny próbował więc sprzedać te umowy komukolwiek, jednak wszyscy zgodnie odmówili.

Bankier inwestycyjny panikował coraz bardziej, ponieważ na co dzień korzystał z mechanizmu dźwigni. Aby wykupić umowy kredytowe, na papierze przecież warte miliardy, musiał najpierw krótkoterminowo te miliardy od innych banków pożyczyć. Teraz musi te szybkie pożyczki zwrócić, a nie ma z czego, gdyż nie sprzedał jeszcze CDO do nabywców, i pewnie już tego nie zrobi. Jego aktywa stawały się coraz bardziej toksyczne – i taki termin właśnie ostatecznie im nadano: toxic assets.

Co więcej, nie tylko on był w podobnej sytuacji, bo wielu inwestorów do tej pory kupiło już od niego tysiące tego typu niespłacalnych umów kredytowych. Ich perspektywiczne zyski powoli zamieniały się w masowe straty – gdy kolejne raty nie wpływały od rodzin posiadających przewartościowane kredyty na dużo mniej warte domy…

W rezultacie pożyczający pieniądze na domy także starał się sprzedać toksyczne umowy, jednak bankier inwestycyjny nie chciał już ich od niego kupować. To z kolei spowodowało, że kolejnych pożyczek nie opłacało się już udzielać, stąd broker hipoteczny otrzymał wypowiedzenie z pracy. Umowy hipoteczne przestały krążyć i cały rynek kredytowy zamarzał, wszystko stawało się ciemniejsze, a „kolaps” (zapaść) był coraz bardziej nieuchronny. Problemem stawał się brak ruchu na rynku (frozen credit market), i w końcu wszyscy zastygli w miejscu, jakby oczekując cudu.

Wtedy drobni inwestorzy i mali akcyjni posiadacze z różnych źródeł zaczęli dowiadywać się o powadze sytuacji. Informacje ukrywane, a potem specjalnie przykrywane hurra-optymistycznymi zapewnieniami, powoli zaczynały wyciekać z gabinetów największych macherów rynku. W efekcie wszyscy rzucili się sprzedawać swoje akcje, zanim zupełnie straciłyby na wartości. Wartości firm powiązanych na początku jedynie z rynkiem nieruchomości spadały w zastraszającym tempie, przez co główni inwestorzy, tacy jak Lehman Brothers, zaczęli bankrutować.

Było coraz gorzej, bo wraz ze spadkiem cen akcji funduszy oszczędnościowych inwestujących pieniądze drobnych ciułaczy na giełdzie, doszło do krachu dotykającego wszystkich uczestników rynku. Inwestor dzwonił do właścicieli domów i mówił im, że ich inwestycje w akcje są teraz bezwartościowe. W rezultacie coraz więcej rodzin traciło swoje oszczędności, emerytury, zdolność kredytową i możliwości bieżącego spłacania rat za domy, które do momentu spłacenia pożyczek – jeszcze do nich w pełni nie należały.

Wszystko się waliło; doszło do masowego przejmowania domów przez banki, wyrzucania ludzi z mieszkań, namawiania bankiera inwestycyjnego do wyskoczenia oknem i różnych innych ciekawych, znanych nam z pierwszych stron gazet, sytuacji. Doszło do kryzysu, i resztę historii już znamy, bo wtedy mniej więcej sytuacją na rynkach finansowych zaczęli interesować się zwykli zjadacze chleba.

Potem finansiści zwrócili się o pomoc do państwa, aby rząd za sumę 700 miliardów dolarów wykupił ich toksyczne aktywa. Rezerwa Federalna dofinansowała banki z własnych środków kolejnymi 700 miliardami i wszyscy krzyczeli, że trzeba utrzymać wysokie ceny domów – inaczej czeka nas krach, jakiego jeszcze świat nie widział.

Aktywa częściowo wykupiono, banki dofinansowano, przez co do masowych bankructw nie doszło, a członkowie zarządu wypłacili wszystkim odpowiedzialnym za całą sytuację sowite premie, aby nikomu nie opłacało się sypać o szczegółach tego globalnego przekrętu.

Na nasze nieszczęście, od masowego krachu Amerykę uratowała jedynie akcja obniżania stóp procentowych, czyli dowożenia do banków worków pieniędzy. Przez to dług USA przekracza już wszelkie bariery i drugi raz nie będzie już można tej sztuczki zastosować. Pokrywanie bieżących zobowiązań z kieszeni podatnika tylko przedłuża nieuchronne załamanie, które teraz będzie dużo większe.

Zbigniew Galar

Link do pierwszego miejsca publikacji tekstu:
http://tosterpandory.pl/krotka-historia-kryzysu-dla-kompletnych-laikow/

Sort:  

🏆 Hi @zibikendo! You have received 0.1 STEEM reward for this post from the following subscribers: @cardboard
Subscribe: automatically support your favourite steem authors :)

Tak, tak i jeszcze raz nie. Mylisz moim zdaniem skutki kryzysu z jego przyczynami. To nie przyczyną kryzysu było obniżenie stup procentowych. Kiedy załamuje się konsumpcja, pobudza się ją przez obniżanie stup. Tak by obywatele mogli kupować mimo iż ich nie stać. Tani pieniądz zachęca też to inwestycji. Więc obniżenie stup było lekarstwem na brak inwestycji i załamywanie się konsumpcji. Lecz przez deregulacje i brak nadzoru lekarstwo nie zadziałało.

Spekulacja na nieruchomościach było zagraniem czysto korupcyjnym. Genialny sposób sięgnięcia do kieszeni ludzi, przez ukrywanie złych kredytów w obligacjach zabezpieczonych hipoteką (niestety również w pakietach były te złe kredyty hipoteczne). Dzięki prostemu trikowi upakowano złe kredyty i sprzedano je ludziom, którzy oszczędzali pieniądze nie konsumując, a oszczędzając. Ci co oszczędzali postanowili zainwestować pieniądze i po nie sięgnęli finansiści. Zabrali je prostą taktyką. Zamienili ludzi oszczędzających pieniądze w ludzi zadłużonych. W ten sposób ten co nie potrzebował kredytu, bo miał pieniądze, stał się bankrutem i często klientem kredytowym banku. Niekończąca się konsumpcja i parcie na wzrost będzie prowadzić do kolejnych takich akcji (oczywiście w innym wykonaniu). Teraz już mamy bańkę na nieruchomościach w Polsce. Istnieją już sygnały, które mówią, że bańka niedługo pęknie i zobaczymy powtórkę w trochę innym wykonaniu.

No ok, fakt. Była bańka na rynku nieruchomości i nie tylko. Tylko ja mowóę że leczenie tego przez udzielanie kredytów na te nieruchomości było leczeniem przeciwskutecznym. Napędzało to jeszcze jakiś czas bańkę. Problemem było to, że rynek ustalił cenę na podstawie spekulacji, a nie popytu. Cena rosła bez wzrostu popytu. Kredyty tylko potęgowały kryzys. Miały pobudzić inwestycje, przez np. budowę nowych mieszkań. A spowodowały dodatkowy wzrost ceny.
Kryzys powinien być leczony moim zdaniem wzrostem popytu, generowanym przez dobrobyt (wzrost płac). Czyli przez wzrost zamożności obywateli, bo oni generują popyt.

Ogólnie, masz rację. Tylko zbytnio komplikujesz. Skoro zarobki w USA nie rosną to skąd popyt? Proste, z kredytów. To napędziło bańkę. Choć geneza powstania banki i kryzysu jest zupełnie inna. Kapitał lokował się w kapitale. Takie stwierdzenie pieniądz rodzi pieniądz. Tak więc cena nieruchomości, akcji itp... rośnie. Ale nieruchomości się nie buduje, więc pracownicy nie zarabiają, jak nie zarabiają to nie kupują. Jak nie ma popytu, to czemu ceny rosną? Rozwiązanie jest równie proste, budowanie nowych mieszkań. Powoduje to że ceny nie rosną, ludzie zarabiają, więc stać ich na kupno. Więc budownictwo komunalne, ma sens. Raz ceny nie rosną, dwa ludzie mają gdzie mieszkać, trzy ludzie zarabiają, cztery ludzie kupują, pięć rośnie dobrobyt.

Na potrzeby wyjaśnienia przyczyn kryzysu nie odwoływałem się do powodów obniżenia stóp procentowych, gdyż przyczyny ich obniżenia nie mają znaczenia w momencie, w którym wywołało ono opisane skutki. Znajomość skutków prawdopodobnie wpłynęłaby na zmianę decyzji w tym zakresie.

Ale, bez obniżenia stóp procentowych nie ma było by konsumpcji. Drogi pieniądz to mniejsze inwestycje. Bez inwestycji rośnie bezrobocie. I dalej mamy kryzys. Podsumowywując wysokość oprocentowania, nie miała wpływu na powstanie kryzysu, a jedynie na jego przebieg.

Pod koniec XX wieku nie było kryzysu.

Coin Marketplace

STEEM 0.31
TRX 0.11
JST 0.033
BTC 64550.89
ETH 3156.32
USDT 1.00
SBD 4.30