Sort:  

To jest dość ciekawe zagadnienie, ponieważ dochodzi to swoistej samoregulacji. Strajk nauczycieli poprzedzała dyskusja w wielu miejscach sieci, w której jak mantra powracało stwierdzenie "Jak się nie podoba, to trzeba zmienić pracę" ze wskazaniem kasy w najbliższym markecie. A tu mamy ruch wyprzedzający. Otóż nie ma młodych nauczycieli bibliotekarzy, nikt nie robi takich kwalifikacji, bo tej pracy w ogóle nie warto podejmować. Żeby potem regularnie czytać o sobie, że jest się idiotą, pewnie było się najgorszym uczniem i studentem, i że poprzewracało się w głowach, żeby oczekiwać 2 k złotych na rękę? W tym przypadku nastąpiła całkowita degradacja zawodu, a co przyniesie przyszłość zobaczymy.

...jak mantra powracało stwierdzenie "Jak się nie podoba, to trzeba zmienić pracę" ze wskazaniem kasy w najbliższym markecie.

Uwielbiam tego typu argumenty, albo jeszcze takie w rodzaju "Wiedzieli ile się zarabia w tym zawodzie jak szli na studia". Owszem wiedzieli. Ale wiedzieli też, że jak te kilkanaście lat temu dokonywali wyboru, to wciąż mówiło się o tym jak system oświatowy wymaga reform i dofinansowania. Że trzeba nadgonić te kilka dekad zaniedbań. Zresztą to samo się mówi teraz. Tylko wtedy były to czasy, w których zaczynał być widoczny pewien postęp cywilizacyjny, pozytywne skutki zmian, które zaszły w Polsce. Więc była i nadzieja, był i optymizm, bo każdy chciał wierzyć, że władze i społeczeństwo będą chcieli naprawiać i doskonalić tak krytyczny dla przyszłości kraju obszar jak edukacja nowych pokoleń. Teraz, zresztą zgodnie z tym co piszesz, tej nadziei już nie ma. Minęło kolejnych kilkanaście lat i sytuacja wydaje się pogarszać a nie poprawiać. Nie wiem, czy nie wynika to z tego, że nauczyciele, w odróżnieniu od innych grup społecznych nie mają w zwyczaju palić opon i rzucać płytami chodnikowymi, gdy coś im się nie podoba.

I jest w Twojej wypowiedzi jeszcze jeden ważny szczegół. Czas przeszły. Tak - naście lat temu młodzi ludzie wybierali specjalność nauczycielską lub dobierali blok pedagogiczny, bo dużo mówiło się o umowocześnieniu edukacji, o nowych modelach, o XXI wieku. Z czasem kolejne roczniki zaobserwowały, że na mówieniu się kończy, a kolejni ministrowie edukacji przechodzą do historii za zupełnie inne zasługi (a to obowiązkowe mundurki, a to dwie tak zwane "karcianki", które niby są obowiązkowe, a nie ma ich w pensum, a to likwidacja gimnazjów przeprowadzona na zasadzie "buch i jest", a to sześciolatki w pierwszej klasie za jednych, a w przedszkolu za kolejnych). Młodzi ludzie nie są już tak naiwni (bo to, jak się okazało, była naiwność), więc problem nauczycieli, którzy "przecież wiedzieli" rozwiązuje się sam. Problemy oświaty w kraju same się jednak nie rozwiążą.

I tak - myślę, że komentarze o "poprzewracaniu się w głowach" i inne niewybredne acz bardzo odległe od rzeczywistości biorą się właśnie stąd, że środowisko za rzadko dotychczas mówiło "nie", a za często "damy radę", "jakoś to będzie".

tak właśnie!
artykuł Twój szyty jest na miarę naszych czasów. nakreśliłaś konkretny i wielowymiarowy obrazek na pamiątkę zdarzeń.
a obrazek ten, wyłania się na przecięciu kilku stycznych:
kryzysu w oświacie, rozgrywek politycznych, cyfryzacji tekstu, i upadku wielu profesji.
(nawet nie wiadomo tak do końca - kogo tu winić.)
a pośrodku tego wszystkiego - etos książki jako takiej.
leży i kwiczy.

"ratujmy co sie da."

I może też raz "spróbujmy pomyśleć odrobinkę o przyszłości". Uzyskanie kompetencji związanych z publikowaniem cyfrowym i korzystaniem z informacji wydaje się być zasadne i istotne. Moim zdaniem marnowany jest teraz cenny potencjał szybkiego startu edukacji informacyjnej w szkole. A kultury pisma nie da się przekreślić - niezależnie od formy dostępu do tekstu.

Coin Marketplace

STEEM 0.29
TRX 0.12
JST 0.033
BTC 63852.87
ETH 3135.82
USDT 1.00
SBD 3.83