John Paul Jones - "cichy" bohater Led Zeppelin

in #muzyka6 years ago (edited)


Źródło: pinterest.com

Mój serdeczny przyjaciel Michał Chylaszek korzystając z mojej uprzejmości zaprezentował swoją opinię na temat debiutanckiego albumu grupy Led Zeppelin. W całym 2018 roku świętujemy 50. urodziny tego wspaniałego zespołu, który przez 12 lat istnienia wyznaczał ścieżki rozwoju dla następnych pokoleń artystów z kręgu heavy, blues i hard. To, co znakomicie pokazuje przykład Ołowianego Sterowca to kolektyw, jaki czterech muzyków z pozornie różnych światów potrafiło stworzyć na scenie. Będąc czterema indywidualnościami (co pokazały następne lata) potrafili na scenie i w studiu tworzyć tajemniczy Piąty Element, który po dziś dzień jest swoistym Świętym Graalem dla muzyków rockowych. Ich horyzonty, stale rozszerzane, skandale, mity, którymi obrośli elektryzują ludzi do dziś, pomimo, że żyjący muzycy już dawno mają 70 "wiosen" na karku. W wypowiedziach fanów, ekspertów oraz innych muzyków pojawiają się słowa pochwały i szacunku dla wokalu Roberta Planta, gitar Jimmy'ego Page'a czy perkusji Johna Bonhama. Owszem - śpiew Planta jest niezwykle charakterystyczny i wysoki, gitary Page'a lekko niedbałe, z pozoru niedopracowane snują cudowne melodie, by za chwilę uderzyć ciężarem. Ja chciałbym się pochylić jednak nad "cichym" bohaterem Led Zeppelin, za którego osobiście uważam Johna Paula Jonesa, a dlaczego? O tym poniżej.

Wstęp

25 października 1968 roku - ta data na trwałe zapisała się w historii współczesnej muzyki rozrywkowej, bo wtedy właśnie podczas koncertu na University of Surrey w Guildford Robert Plant przedstawił po raz pierwszy grupę dotychczas zwaną The New Yardbirds jako Led Zeppelin. Dziejów wcześniejszych nie będę tutaj określał - skupię się natomiast na dalszej działalności i szczególnie wpływów Johna Paula Jonesa na ten legendarny zespół.

Maureen Jones przeczytała ogłoszenie Page'a w gazecie o poszukiwanych muzykach do projektu pod nazwą The New Yardbirds i od razu udała się do małżonka, by namówić go na zmianę otoczenia. Nasz "cichy" bohater bowiem był już znaczącą osobowością w brytyjskim świecie muzycznym lat 60... ale od początku.

John Baldwin przyszedł na świat 3 stycznia 1946 roku w muzycznej rodzinie. Jego ojciec, Joe Baldwin był pianistą i aranżerem dla uznanych big bandów w latach 40. i 50., matka z kolei była artystką wodewilową. To właśnie ojciec od szóstego roku życia uczył go gry na pianinie. Z racji tego, że rodzice bardzo dużo podróżowali, młody John został wysłany do szkoły z internatem. Studiował muzykę na Christ's College, a mając 14 lat został organistą w lokalnym kościele i prowadził chór. Mniej więcej w tamtym okresie kupił on pierwszą gitarę basową, na której postanowił nauczyć się grać.

W wieku 15 lat John Baldwin dołączył do pierwszego zespołu The Deltas, później występował m.in. w grupie Jett Blacks, gdzie spotkał przyszłego wirtuoza gitary Johna McLaughlina. Następnie przez dwa lata występował w grupie The Shadows. W 1964 roku mając 18 lat rozpoczął karierę muzyka sesyjnego i do 1968 roku udzielił się w kilkuset utworach artystów. Grał głównie na instrumentach klawiszowych, aranżował oraz realizował nagrania. Jego grę można usłyszeć choćby w piosenkach Jeffa Becka, Cat Stevens'a, Roda Stewarta czy Donovana. W tamtym czasie Andrew Loog Oldham, menedżer The Rolling Stones zobaczywszy plakat filmu John Paul Jones we Francji nadał ten pseudonim naszemu dzisiejszemu bohaterowi. Co ciekawe, John Paul Jones aranżował orkiestracje w słynnym utworze Stonesów - She's a Rainbow z 1967 roku. Praca muzyka sesyjnego zaczęła Jonesowi jednak mocno dokuczać, ponieważ pracował 6-7 dni w tygodniu przy 2-3 sesjach nagraniowych dziennie. Jak sam wspominał w wywiadzie:

Aranżowałem 50-60 rzeczy miesięcznie i to zaczęło mnie zabijać.

Epoka Sterowca

Ogłoszenie Page'a w gazecie było wręcz "zbawieniem" dla dzisiejszego bohatera i ten od razu skontaktował się z gitarzystą i wyraził chęć współpracy. Gdy wszyscy muzycy wówczas The New Yardbirds spotkali się na pierwszej próbie zagrali Train Kept A-Rollin', który przez lata na koncertach wykonywali The Yardbirds z Page'm w składzie. Co się działo dalej? 12 lat intensywnych koncertów, jak i działań poza koncertowych delikatnie rzecz ujmując. John Paul Jones pozostał pomimo pokus, które towarzyszyły całej karierze Ołowianego Sterowca, najspokojniejszym członkiem zespołu - u którego próżno było szukać agresji Bonzo Bonhama, seksualnych wybryków Planta i skandali dot. nieletnich jak u Page'a. Jonesy, bo taki pseudonim nasz bohater otrzymał od współtowarzyszy z zespołu na pewno nie ustępował im w zabawie, choć praktycznie zawsze potrafił zachowywać umiar. Bez wątpienia jednak pod względem muzycznym przewyższał pozostałych, niewykształconych w tym kierunku kolegów. To, że Jones przede wszystkim jest pianistą dobitnie pokazał album In Through The Out Door, gdzie, w obliczu pogrążonych w nałogu Page'a i Bonhama oraz załamanego sytuacją rodzinną Planta, przejął dowodzenie grupą i ten album jest najmniej gitarowym w całym dorobku Led Zeppelin. Kunszt Jonesa objawił się już na debiutanckim albumie grupy - "żałobna" linia basowa w Dazed and Confused wpisała się w kanon muzyki rockowej, a organowa partia w Your Time is Gonna Come potwierdza "kościelną" przeszłość muzyka. Zresztą, by wymienić wszystkie utwory, w których John Paul Jones odcisnął swoje piętno trzeba by wymienić każdy utwór z szerokiej dyskografii Zeppelinów. Żeby uprościć sobie zadanie postanowiłem wybrać subiektywnie, 8 utworów grupy, w których JPJ miał udział i które w mojej opinii są jego najlepszymi dokonaniami w grupie.

1. Thank You

Praca nad drugim albumem grupy zatytułowanym Led Zeppelin II przeplatana była intensywnym koncertowaniem i kolejnymi wizytami w studiu nagraniowym. Jednak o ile przekrój pomiędzy ciężkimi gitarowymi riffami i delikatnymi na gitarze akustycznej był na debiucie, na drugim albumie Panowie poszli krok dalej. Bo o ile Thank You powstało ze spontanicznej gry Page'a na gitarze akustycznej to Robert Plant z John Paul Jonesem zrobili z niej coś spektakularnego. Pierwszy z nich napisał wzruszający tekst o miłości do swej małżonki (z którą koniec końców rozstał się jeszcze przed zakończeniem działalności zespołu), a drugi pokazał swoją wirtuozerię gry na organach. Jego przesłodzone wstawki zdawały się podkreślać lekkość utworu jednocześnie podnosząc jego patos. Na koncertach przed wykonaniem tego utworu (utwór do repertuaru wrócił w wykonaniu duetu Page&Plant) John Paul Jones dostawał 5 minut dla siebie, by zaprezentować wachlarz swoich umiejętności. Co ciekawe, na ostatnich reedycjach, na 2 CD ukazała się instrumentalna wersja tej ballady. Kto ma okazje zachęcam do odsłuchania jak genialnym jest tło muzyczne pod ten utwór.

2. Black Dog

W listopadzie 1971 roku ukazała się czwarta w dorobku studyjna płyta Led Zeppelin, która nie miała oficjalnego tytułu, więc przez miłośnikom zespołu określana jest mianem Led Zeppelin IV, ZOSO lub Four Symbols. Płyta ponadczasowa, głównie dlatego, że znalazła się na niej legendarna ballada Stairway to Heaven, cały album jest jednak w mojej ocenie najbardziej eklektyczny ze wszystkich w twórczości grupy. Otwierający całość Black Dog, nad którym pochylam się w tym akapicie zaskakiwał ciężarem, ale przy tym chwytliwym groove'm. Większość uważała, że za charakterystycznym riffem gitarowym stoi sam Jimmy Page. Prawda okazała się zgoła odmienna. To John Paul Jones inspirując się blues'em Muddy'ego Watersa napisał ten bujający motyw na gitarze basowej, a Page go odtworzył. Sam gitarzysta, jak twierdzi, usilnie namawiał Jonesa by ten kontynuował tworzenie materiału grupy, a doceniając riff określił go jako jeden z najlepszych w historii zespołu. Zresztą JPJ zaaranżował cały utwór, zgrabnie maskując prostotę utworu pauzami i zmianami tempa.

3. Misty Mountain Hop

Zostając dalej przy czwartym krążku dochodzimy do Misty Mountain Hop, z odwołaniem do tolkienowskiej twórczości. Choć riff gitarowy i cała inicjatywa wyszła od Page'a to Jonesy opracował refren i dołożył znakomitą partię elektrycznego fortepianu, która nadała utworowi pogodny nastrój i żwawość. Pierwotnie ukazał się na stronie B singla Black Dog, cieszył się jednak sporą popularnością w stacjach radiowych USA i Australii. Grany regularnie na koncertach od 1972 do 1973 roku (znajduje się między innymi na albumie The Song Remains The Same) często przechodził w gitarowy popis Page'a, Since I've Been Loving You. Zagrany został także 10 grudnia 2007 roku na koncercie ku czci Ahmeta Erteguna, który był ostatnim występem Led Zeppelin w historii.

4. No Quarter

Zeppelini nie przestawali zaskakiwać szerokimi horyzontami, które inspirowały ich twórczość. Na albumie Houses of the Holy z 1973 roku nie ma może tak spektakularnych utworów jak na poprzednich krążkach, jednak pomimo fali krytyki, która wylała się ze strony recenzentów i krytyków muzycznych (głównie przez piosenki The Crunge czy D'yer Mak'er) album osiągnął komercyjny sukces. Brzmienie grupy stało się bardziej przestrzenne i wielowątkowe, co pokazały gitarowe uwertury Page'a. Tutaj jednak skupię się na No Quarter. Bo w nim dowództwo muzyczne przejął John Paul Jones. Utwór zaaranżowany w stylu rockowo-jazzowym z przyjemnym groove'm stał się popisowym punktem Jonesy'ego w czasie koncertów od 1973 roku. Na płycie wydaje się on być jakby niedokończonym, jednak na występach przybierał progresywnorockowe rozmiary (potrafił trwać ponad 20 minut).

5. Trampled Under Foot

Po Houses of the Holy grupa rozpoczęła pracę nad kolejnym albumem, który przybrał formę podwójnego krążka - Physical Graffiti, na nim znalazł się skoczny blues Trampled Under Foot (czasem zapisywany jako Trampled Underfoot). Powstał w wyniku spontanicznego jam session Jonesa, Page'a i Planta. Utwór zdecydowanie odmienny nawet od eksperymentów z poprzedniego albumu. Całość napędzają funkowe klawisze Jonesy'ego dopełnione jego ciekawą, lekko psychodeliczną solówką. W tym przypadku muzycy odłożyli na bok wszelkie utarte schematy, zaryzykowali... i stworzyli utwór, który zaskakuje, ale i powoduje mimowolne tupanie nogą oraz kołysanie głową.

6. Hot Dog

Przechodząc płynnie do In Through the Out Door, na którym jak wspominałem muzycznie dowodził Jonesy i dochodząc do czwartego utworu w trackliście możemy doznać kolejny raz szoku. Otóż Led Zeppelin postanowiło pobawić się muzyką country i klasycznym rock & rollem w stylu Elvisa. Page bawi się gitarowym riffem we wstępnie, a Bonzo z Johnem Paulem Jonesem tworzą tło pod typową folkową imprezę gdzieś w Teksasie, o czym już informuje nas podmiot liryczny. Po cięższym okresie (wypadku samochodowym i śmierci syna Planta oraz pogrążaniu się w nałogu heroinowym Page'a) zespół postanowił się totalnie odprężyć i tak podczas jednej z prób w Londynie powstała ta krótka, skoczna i wesoła piosenka.

7. Carouselambra

Podczas prac nad jak się okazało ostatnim studyjnym albumem In Through the Out Door z 1979 roku znalazło się jeszcze miejsce, w kontraście do poprzedniego omawianego tu dzieła, na Carouselambrę. Drugi najdłuższy studyjny utwór po In My Time of Dying, zbudowany wokół syntezatorów Jonesa. Swój tytuł uzyskał podczas prób w Clearwell Castle w 1978 roku, przez to że główny motyw utworu przypominał brzmienie melodyjek z karuzeli w lunaparku. Utwór zasadniczo dzieli się na trzy części - pierwszą, szybką z syntezatorowymi skocznymi partiami Jonesa, drugą z wolniejszym tempem, gdzie do głosu dochodzi gitara Page'a (jedyny raz w studiu wykorzystana została jego dwugryfowa gitara Gibson EDS-1275, na której wykonywał m.in. Stairway to Heaven na koncertach). Co ciekawe w drugiej części może ktoś wyłapie mały niuans, który przypomina progresję z refrenu do utworu Kayleigh grupy Marillion. Trzecia część zwiastowała syntezatorowe dokonania, które pojawią się w latach 80. w postaci m.in. muzyki filmowej Harolda Faltermeyera czy na albumach Queen. Utwór mimo, że krytykowany przez wielu za długość i brak spójności w moich oczach jest ciekawą i odmienną kompozycją.

8. Going to California

Na sam koniec zostawiłem sobie jedną perełkę z czwartego albumu studyjnego. Mowa o akustycznej balladzie Going to California, w której marzycielskie brzmienia stanowią tło dla romantycznej opowieści z klęską żywiołową w tle. Ponoć inspiracją dla powstania tego utworu były podróże do studia w Kalifornii, gdzie grupa miksowała materiał. Jest jeszcze jeden element, niezwykle kluczowy, bez którego ta ballada nie brzmiałaby tak niesamowicie - mianowicie mandolina, na której gra właśnie Jonesy. Jej współbrzmienie z gitarą Page'a w stroju celtyckim (DADGAD) sprawia, że całość brzmi niezwykle łagodnie i tworzy baśniowy klimat. Warto zobaczyć jak ta balladę bawili się Zeppelini na żywo:

Podsumowanie

John Paul Jones odcisnął wyraźnie swoje piętno w dorobku Led Zeppelin. Nie jest to nic odkrywczego, bo każdy muzyk tej formacji miał swój wkład w jej brzmienie. Warto jednak zwrócić, że Page czy Plant byli i są nadal na "świeczniku" u dziennikarzy muzycznych i miłośników grupy jako postaci ikoniczne, które stały się wyznacznikami pewnych standardów u wokalistów i gitarzystów rockowych. John Paul Jones trzymał się jednak zawsze z boku, bywało, że nie podróżował wynajętym samolotem razem z zespołem, zdarzało się, że zatrzymywał się w innych hotelach, chcąc mieć chwile spokoju dla siebie. Nie izolował się od grupy, nie miał w sobie jednak ekstrawertyzmu i chęci by znajdować się w przednim rzędzie podczas koncertów, jak i poza nim. Jednak to on był prawdziwym "bohaterem" Zeppelinów dlatego, że przez całą działalność stanowił "kręgosłup" tego zespołu, a szczególnie gdy pozostali członkowie zespołu byli zawładnięci przez "demony", które odciągały ich uwagę od tego co najważniejsze czyli od muzyki. Na koniec powtórzę słynną anegdotę - o rzekomym zaprzedaniu dusz diabłu przez członków zespołu. Mieli to zrobić wszyscy z wyjątkiem Jonesa. Page pogrążył się na jakiś czas w nałogu, Plant miał ciężki wypadek samochodowy i stracił syna, a Bonham w wyniku alkoholowego nałogu i nieszczęśliwego wypadku stracił życie. Tymczasem John Paul Jones będący z boku cieszy się szczęśliwym ponad 50-letnim pożyciem małżeńskim, nie dotknęły go żadne problemy życiowe. Może i w tej anegdocie ziarno prawdy jest... Kto to wie.

Szymon Pęczalski

P.S. Niektórzy uważają, że sekcja rytmiczna Jones/Bonham jest najlepszą w historii muzyki rockowej, patrząc na improwizację w Dazed and Confused z koncertówki The Song Remains the Same uważam, że nie jest to chybione. Panowie złapali niesamowity groove, w którym za lekko jazzującymi bębnami bez zawahania podąża Jonesy:

Sort:  

Congratulations @preesence! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :

You published more than 20 posts. Your next target is to reach 30 posts.
You received more than 500 upvotes. Your next target is to reach 1000 upvotes.

Click here to view your Board of Honor
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

To support your work, I also upvoted your post!

Do not miss the last post from @steemitboard:

Be ready for the next contest!
Trick or Treat - Publish your scariest halloween story and win a new badge

Support SteemitBoard's project! Vote for its witness and get one more award!

Coin Marketplace

STEEM 0.24
TRX 0.11
JST 0.029
BTC 69291.35
ETH 3685.51
USDT 1.00
SBD 3.26