Jak pies z kotem

in #polish5 years ago (edited)

Nadszedł w koncu ten dzień, który nadejść musiał...
Już od bardzo bardzo dawna chciałam podzielić się z wami historią mojego kota... Temat ten jest dla mnie bardzo ciężki, bo kota nie ma już z nami... Jednak skoro udało mi się napisać o moim największym PSYjacielu imieniem Rocky, to przez temat kota też przebrnę...

bojka.jpg

Skąd się wziął Bojka?

Było to pare lat temu... Nie będę wymyślać, nie wiem jak dawno. Byłam wtedy w technikum- druga może trzecia klasa. Na pewno była to środa- to jest pewne. W okresie techikum w prawie każdą środę albo zostawałam w domu, albo znikałam ze szkoły po pierwszych lekcjach, bo miałam przeogromny środowy ból głowy...
Tej środy pojechałam do szkoły samochodem, długo szarpałam się z koleżankami by puściły mnie do domu, bo głowa już dawała o sobie znać, jednak one wiedziały jak mocno potrafi boleć mnie głowa i jak bardzo źle to znoszę. W końcu moja wychowawczyni zabrała mi kluczyk i kazała zadzwonić po kogoś bliskiego by mnie odebrał. Nie miałam do kogo zadzwonić, rodzice w pracy, z chłopakiem dopiero co się rozstałam... Na myśl przyszła mi moja kuzynka- po pierwsze zawsze mogłam na nią liczyć (mogę do dziś), a po drugie i w sumie ważniejsze- umawiałam się z nią, że po szkole przyjadę po nią i zabiorę do mechanika gdzieś niedaleko mojej miejscowości.

Zadzwoniłam:

Ja: Ewelina zamiana planów. Jeżeli możesz to przyjedź teraz po mnie do szkoły. Mam migrene, nauczycielka nie chce mnie wypuścić. Weź mi jakieś tabletki, przyjedź i pojedziemy do mechanika.
Ewelina: Ok. Mogę przyjechać. Będę za pół godziny.

I tak się też stało. Ewelina przyjechała, odebrała kluczyk od mojej wychowawczyni, obiecała, że odwiezie mnie do domu i zabrała w trase do mechanika.
Jechałyśmy bardzo długo, znieczulona tabletkami lub już osłabiona bólem zasnęłam. Przespałam wizytę u mechanika. Kuzynka załatwiła co miała załatwić i niebudząc mnie ruszyłyśmy w drogę powrotną. W pewnym momencie się obudziłam, głowa bolała już tylko trochę, widziałam już normalnie i normalnie mogłam rozmawiać, byłam jedynie bardzo zmęczona i nieswoja.

W pewnym momencie zauważyłam jak na jezdnię wbiega mały rudzielec. Nie zdążyłam krzyknąć do końca „Ewelina uważaj!”, gdy kot znalazł się pod kołami kobiety jadącej z naprzeciwka. Widać było, że starała się go ominąć, jednak się nie udało. Nie pofatygowała się również by się zatrzymać i sprawdzić co z kotem.
”Julia łap go!” krzyknęła kuzynka. Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam za kotem, który mało, że przeżył to zdawał się w ogóle nie przejmować tym, że ledwie ciałka trzyma mu się przednia łapka. Kotek biegł środkiem ulicy zostawiając za sobą stróżkę krwi, ja biegłam za nim zupełnie zapominając o tym, że jeszcze kilkadziesiąt minut temu sama zastanawiałam się czy przeżyje, za mną jechała kuzynka na światłach awaryjnych. Pamiętam jak dopingowała mnie przez okno samochodu :)

W końcu go złapałam, biegł coraz wolniej, a ja coraz szybciej. Strasznie mocno starał się wyrwać z moich rąk, wbijał pazury, piszczał. Starałam się nie patrzeć na niego i nie dotykać tej łapki, jednak szybko zapomniałam o jego ranie, przytuliłam go mocno, by go obezwładnić i nie pozwolić by podrapał mnie jeszcze bardziej i by sobie zrobił cokolwiek. W końcu biedny zasnął, spał całą drogę i do gabinetu weterynarza też wniosłam go spiącego.
Pani w recepcji gabinetu bez kolejki wpuściła nas do gabinetu. Moja kuzynka wytłumaczyła sytuację lekarzowi, a ja mogłam się umyć.

Przyjęte zostałyśmy bez kolejki i od razu zapewnione, że nie poniesiemy żadnych kosztów w związku z wizytą.
Wraz z kuzynką czekałam w korytarzu przychodni. Wyszedł do nas lekarz i poinformował nas, że kotek jutro pojedzie kilkadziesiąt kilometrów od naszej miejscowości do jakiegoś specjalisty, po czym wróci i zamieszka w naszym schronisku. Już chwile po pojawieniu się w gabinecie poinformowaliśmy pracowników, że my kotka wziąć nie możemy bo zarówno ja jak i moja kuzynka miałyśmy psiaki, z resztą z tego samego miotu. Zostawiłam swoje dane i pewna tego, że kotu będzie już tylko lepiej wraz z kuzynką wróciłam do domu. Wiedziałam, że dostanę z gabinetu telefon w sprawie stanu zdrowia kotka i muszę podkreślić to, że tego dnia na prawdę widziałam jak strasznie pracownikom gabinetu zależy na tych zwierzakach i jak bardzo starają się upewnić nas- ludzi, że zwierzaki są w dobrych rękach. Mimo, że na wejściu powiedziałam, że kotka nie biorę lekarz sam zaproponował, że mimo wszystko mogę być informowana o stanie zdrowia kotka.

Kilka dni później dostałam telefon w sprawie kotka. Okazało się, że ma bardzo skomplikowane złamanie łapki + stare, źle zrośnięte złamanie tej samej łapki + jakaś kocia choroba. Pani powiedziała, jak będzie wyglądało leczenie kotka i ile mniej więcej będzie ono kosztowało. Powiedziała też, że niestety z tą chorobą schronisko kotka nie przyjmie, bo nie mają warunków a nie mogą ryzykować, że zachorują inne koty. Pani spytała czy na pewno nie mogę wziąć kotka, bo inaczej będą musieli go uśpić. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji... Ja go wziąć nie mogłam, bo Rocky nienawidził kotów. Obdzwoniłam koleżanki, raczej nie chętnie podchodziły do adopcji chorego kota. Wtedy przypomniało mi się, że mój były chłopak wspominał pare razy, że chciałby mieć zwierzaka, bo czuje się samotny. Zadzwoniłam do niego, powiedziałam, że znalazłam małego rudego kotka i czy by go nie wziął- zgodził się. Wtedy dopiero opowiedziałam historie kota, po głosie wyczułam, że niechętnie ale jednak podtrzymuje swoje zdanie. Oddzwoniłam do lecznicy, że kotek zostanie odebrany przez mojego kolege.

Następnego dnia znowu dostałam telefon z lecznicy, że kotek nie został odebrany ani nawet nikt nie zadzwonił się umówić. Zdenerwowana pojechałam do byłego zrobić mu awanture. Nie spodziewałam się, że mógłby być takim człowiekiem. Nawet jeżeli się przestraszył, zwątpił, powinien dać mi znać.
Gdy pojawiłam się u niego w domu... był tam już też kotek. Poprzedniego dnia Krystian dłużej został w pracy, lecz następnego dnia (prawdopodobnie chwile po telefonie z lecznicy do mnie) jeszcze przed praca kotka odebrał.
Pamiętam doskonale jak nowy właściciel cieszył się z kociaka. Piękny, malutki, czyściutki, rudy kotek z opatrunkiem na przedniej łapce. Ja również byłam przeszczęśliwa, że kotek ma domek i że, ten właśnie domek dał mu mój były chłopak- dzięki temu byłam pewna, że będe wiedziała co i jak u kotka.
Krystian podpisał umowę o dom tymczasowy dla kotka, gdzie było napisane, że wszystkie koszty leczenia ponosi schronisko.

Rudzielec dostał imię Bojka, bo jego nowy właściciel był pięściarzem. Tak jak trochę wcześniej wraz z chłopakiem nazwaliśmy psa Rocky po pięściarzu tak i kotek dostał imię po pięściarzu.
Odwiedzałam Bojkę kilkukrotnie u byłego. Kupowałam mu różne prezenty. Miseczki, szelki, obroże, zabaweczki. W ramach wdzięczności mój były chłopak takie same prezenty kupował mojemu psu.
Wtedy tak o tym nie myślałam, ale oboje teraz zgadzamy się co do tego, że prezenty i odwiedziny u zwierzaków były tak na prawde tylko pretekstem do tego byśmy spotkali się my. No i wróciliśmy do siebie...

Jakiś czas później podjeliśmy z Krystianem decyzje, że wprowadzi się do mnie. Wyremontowaliśmy nieco piwnice by kot mógł tam zamieszkać. Okazało się, że kociak nie chce spędzać czasu na zewnątrz, skutkiem czego musiał by wciąż siedzieć w piwnicy. Nie mogliśmy się na to zgodzić... Podjeliśmy próbę oficjalnego zapoznania zwierzaków.
Zapowiadało się źle. Rocky rzucił się na kota, kot schował się pod łóżko i ilekroć próbował wyjść Rocky atakował go ponownie.

Zawiedziona usiadłam na podłodze i obserwowałam beznadziejną sytuację. Gdy poobserwowałam ich chwilkę okazało się, że to kot tą krzywą łapką zaczepia psa po czym pies mu oddaje. Zabawa w zaczepki trwała trochę, potem się ganiali po pokoju, potem położyli się spać...razem.

Kilka dni spędziliśmy czujnie ich obserwując i ani na sekundkę nie zostawiając samych. Wciąż się bawili, w krótkich przerwach od zabawy Rocky ściągał Bojce opatrunek lub skarpetkę i wylizywał ranę. Gdy Rocky wychodził do ogrodu kociak bardzo za nim miauczał pod drzwiami w końcu zaczął wychodzić razem z nim do ogrodu i ANI RAZU nie przeszedł przez ogrodzenie- a przecież mógł, przecież to był kot...

Zwierzaki zostawały same w domu lub w ogrodzie bez naszej opieki i zawsze zachowywały się przyjaźnie do siebie. Nieraz przy miskach dochodziło do sprzeczek, ale nigdy nie zrobiły sobie krzywdy.

Przednia łapka Bojki nie była sprawna. Mógł na niej chodzić, lecz kulał. Wciąż miał w niej wyciągnięte pazurki. Często podczas zabawy Bojka wczepił się w puszystą sierść psiaka, Rocky uciekał a biednego kociaka ciągnął po podłodze lub ziemi. Nie byli w stanie sami się od siebie odczepić. Można powiedzieć, że zarówno w przenośni jak i nieraz dosłownie byli NIEROZŁĄCZNI :)!

Pamiętam jak rywalizowali ze sobą o miejsce w łóżku jak najbliżej mnie lub mojego chłopaka. Pamiętam jak Rocky wciąż wylizywał ranną łapkę Bojki i nie pozwolił by ten nosił skarpetkę. Pamiętam jak łapka zaczęła się goić. Pamiętam jak mało miałam miejsca w łóżku gdy obydwoje w nim spali. Pamiętam jak bardzo cieszyli się na swój widok gdy byli rozdzieleni na parę godzin. Pamiętam jak Rocky bronił Bojkę przed innymi psami gdy te się zbliżały. Pamiętam jak minimum raz dziennie musiałam rozdzielać tych nierozłącznych przyjaciół.
Pamiętam jak Rocky wrócił sam do domu... Pamiętam jak znalazłam Bojkę martwego w ogrodzie... Pamiętam trutkę rozsypaną przy naszym śmietniku... Pamiętam jak Rocky leżał przy kamieniu pod którym zakopany został Bojka... Pamiętam jak Rocky nie jadł, nie pił... Pamiętam, że tęsknił za Bojką tak jak ja jakiś czas później tęskniłam za nim...

Pamiętam... i tylko tyle mi po nich zostało...

Sort:  

Nigdy nie zrozumiem idiotów, którzy trują zwierzaki. Co one im złego robią? Można nie lubić zwierząt, ale nie jest to powód do zabijania ich. Ostatnio mój psiak też padł ofiarą truciciela. Wymiotował cały dzień i już biedak nie kontaktował gdy się go wołało. Na szczęście zdążyliśmy go uratować, dostał parę zastrzyków i kroplówkę wzmacniającą. Zadziwiające jak kot i pies potrafią żyć wspólnie. Miałem kiedyś kota, który był z nami od małego. Później przygarnęliśmy psiaka. Awantur nie było prawie wcale. Kota już nie ma z nami dwa lata, ale pies na wspomnienie jego imienia zaczyna popiskiwać i prowadzi do drzwi, aby wpuścić kota. Widocznie nadal za nim tęskni podobnie jak my.

Niestety są ludzie i są potwory. Najgorsze jest to, że ofiarami potworów najczęściej padają istoty bezbronne- dzieci czy zwierzaki właśnie...
Super, że twojego psiaka udało się odratować, wiem jaką tragedią jest stracić psa.
Co do wspólnego życia psów i kotów to od małego dzieciaka już wiedziałam, że potrafią się one akceptować... Ale wystąpienie takiej przyjaźni jak pomiędzy moim psem a kotem było cudownym zaskoczeniem... tymbardziej, że Rocky kotów nienawidził...
"Pies na wspomnienie imienia kota prowadzi do drzwi":( też to mieliśmy... Zwierzęta mają ogromne czułe serduszka i tęsknią tak jak i my lub nawet bardziej.

Dobrze że mamy chociaż wspomnienia, fajna i zarazem smutna historia. Ranny kotek znalazł ciepły dom a jakiś pajac go otruł, nienawidzę takich ludzi którzy męczą i zabijają zwierzęta.

Też nienawidze takich ludzi, straszne jest to, że nigdy nie wiemy kim jest taki człowiek.. Być może są tacy wśród naszych sąsiadów, być może wśród rodziny...

Piękna , ale i smutna historia...
Współczuję Ci, stracić dwóch takich przyjaciół,
to ciężkie przeżycie...

Historia jakich wiele, ale dla każdego jego osobista jest wyjątkowa. Szczególnie jeżeli zwierzak jest po przejściach, jeżeli wzięty jest z ulicy, wypadku czy rąk oprawcy. Mam wrażenie, że takie zwierzaki są najbardziej wdzięczne.

wzruszyłam się :(
masz dobre serduszko

Opisanie historii najpierw Rokiego, teraz Bojki przyniosła mi ulgę. Odczułam że nasza i ich historia jest tak piękna i po drodze wydarzyło się tyle rzeczy, że nie muszę wciąż być smutna na myśl o nich a mogę o wszystkich zabawnych dniach i sytuacjach wspominać, szkoda było by je wymazać z pamięci.
Dziękuje za miłe słowa:)

Coin Marketplace

STEEM 0.30
TRX 0.12
JST 0.034
BTC 64231.88
ETH 3128.59
USDT 1.00
SBD 3.95