Na najwyższy szczyt Tatr (Gerlach) granią Martina - jedną z najciekawszych grani w Tatrach.

in #polish6 years ago

-Cześć, jedziemy w weekend w skały?

Dzwonię do kumpla zastanawiając się jaki by tu rejon wybrać.

-Chętnie bym się wybrał, ale niestety w ten weekend mam już inne plany – słyszę odpowiedź – chcę jechać w Tatry na grań Martina. Jedziesz?

Grań Martina (popularnie zwana Martinką lub Martinovką) to jedna z najbardziej znanych i spektakularnych graniówek w Tatrach. Zwyczajowo drogę rozpoczyna się na przełęczy nazywanej Polskim Grzebieniem, a kończy na najwyższym szczycie Tatr – Gerlachu (2655 m.n.p.m). Nazwa pochodzi od niemieckiego taternika, Alfreda Martina, który jako pierwszy przeszedł tą drogę w 1905 roku. Co więcej pokonał ją samotnie, co w tamtych czasach było nie lada wyzwaniem.


Najbardziej okazały fragment grani. To tylko druga połowa drogi, pierwsza jest niewidoczna na zdjęciu

Chwila namysłu…bo przecież Martinka to jedna z tych grani, na którą również chciałem się kiedyś wybrać, ale ten tydzień był dla mnie trochę męczący i wolałbym jakieś bardziej lajtowe cele. Ale jak tu odmówić, skoro partner sam się znalazł. Tylko pogoda taka trochę niepewna, ale Dawid nie będzie mógł jechać przez kilka następnych weekendów, więc chcę spróbować. Na piątek zapowiadają burze i spore ulewy. Jeżeli jednak wierzyć prognozom, sobota ma być już ładna.

Wyjeżdżamy wieczorem obserwując rozbłyskające dookoła niebo i przebijając się przez ścianę wody spadającą z nieba. Nie wygląda to za ciekawie. Gdyby prognozy pogody nie istniały, pewnie nawet bym nie widział cienia szansy i prędzej wylądowałbym w knajpie na piwie niż w górach. Ale podobno ma padać tylko w nocy, z rana jeszcze delikatna mżawka a potem już bajka. Tylko czy się sprawdzi, czy zdąży wyschnąć?

Ściana wody jak szybko się pojawiła tak szybko się skończyła. Dalsza droga przebiegła w bardziej sprzyjającej pogodzie, co też nas trochę martwiło, bo przecież miało padać. A skoro teraz nie pada, to pewnie cały ten nocny deszcz dojdzie do nas dopiero z rana, i wtedy to już w ogóle lipa będzie. Ehh…ciężko dogodzić człowiekowi. Pada - nie dobrze. Nie pada - też nie dobrze.... Ostatecznie, spoglądając w górę przed położeniem się spać widzimy rozgwieżdżone niebo. Byle zostało tak do rana….

W nocy, jakoś na godzinę przed planowanym czasem wyjścia budzi mnie odgłos ulewy. Aha, jednak deszcze się przesunęły i będzie lało cały dzień – myślę odwracając się na drugi bok i tracąc ostatki nadziei...

Dzwoni budzik….deszczu nie słychać…otwieram niespokojnie jedno oko, potem drugie, przecieram je żeby upewnić się w tym, co widzę. Przestało padać!!! Idziemy !!!.

Niebieski szlak z Tatrzańskich Zrębów do Śląskiego Domu, którym rozpoczynam podejście, wprowadza nas w ciekawy klimat. Wąska ścieżka pnąc się cały czas sukcesywnie w górę prowadzi to przez wysoki, ciemny las, to przez gęsty młodnik. Mroczne wrażenie dodaje jeszcze unosząca się wokół mgła, przez którą dopiero po chwili zaczną przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Poszycie pełne krzewów borowiny mokrych od mgły i nocnego deszczu. Przez głowę przechodzi mi myśl, że to idealne miejsce żeby wejść w drogę jakiemuś niedźwiedziowi. Nie chcę jednak mówić tego głośno. Nie muszę. Po kilku chwilach moje myśli padają z ust mojego dzisiejszego partnera. On również ma identyczne przemyślenia.

Do Śląskiego Domu docieramy już w promieniach słońca. Buty mamy jednak całe przemoczone od torowania drogi w mokrej trawie. Czas mamy dobry, więc robimy sobie krótką przerwę. Widzimy sporo osób porządkujących szpej i klarujących liny. Śląski Dom to ogromne, betonowe schronisko, wyglądem w ogóle nie pasujące do otoczenia. Takie straszydło w sercu Tatr. To tutaj nocują zazwyczaj wszyscy śmiałkowie chcący komercyjnie zdobyć najwyższy szczyt Tatr z przewodnikiem.

My po chwili odpoczynku ruszamy dalej, przez pięknie położone Ogrody Wielickie. Zdobywając wysokość spoglądamy na górującego nad doliną króla Tatr – Gerlacha, i ludzi rozpoczynających wspinaczkę na niego dorgą, zwaną Wielicką Próbą. To jedna z dwóch, najłatwiejszych dróg prowadzących na wierzchołek, wybierana przez przewodników idących tu ze swoimi klientami. Każdy przeciętnie sprawny człowiek raczej sobie z nią poradzi, więc wystarczy tylko odpowiedni zasób środków w portfelu i można stanąć na najwyższym szczycie Tatr. To też ciekawa opcja aby spróbować czegoś więcej, niż zwykłej turystyki. Żeby liznąć trochę łatwej wspinaczki i turystyki pozaszlakowej w bezpieczny i legalny sposób.


Wielickie Ogrody - w lewym górnym rogu widać początek drogi przez Wielcką Próbę

Nasza droga startuje z przełęczy nazywanej Polskim Grzebieniem. To w miarę łatwa, ale bardzo długa grań Martina, prowadząca aż na najwyższy szczyt Tatr – Gerlach. Przejście całej grani sprawnym zespołom zajmuje w zależności od opisu ok 4-6h.

Zakładamy uprzęże, przygotowujemy podstawowy sprzęt wspinaczkowy i ruszamy w drogę. Na początku jest łatwo, trudności około 0+ (choć według niektórych opisów I-II), więc linę na razie zostawiamy w plecaku, i postanawiamy iść bez asekuracji tak daleko jak tylko się da, aby nie tracić czasu na zakładanie przelotów.


Początkowy fragment granii

Cały czas towarzyszą nam spektakularne widoki, przykrywane na krótsze lub dłuższe momenty przez przepływające ponad górami chmury. Cały czas idzie raczej sprawnie. Oboje czujemy się dobrze. Jak to zwykle na graniach bywa, można je przejść na wiele sposobów, ściśle granią bądź też obchodząc niektóre wierzchołki bokiem. My przyjęliśmy taktykę, że idziemy bez spiny, ale w miarę możliwości chcielibyśmy wejść na każdy nazwany wierzchołek w Grani, wymieniony w zestawieniu Andrzeja Marcisza.

Linę wyciągamy dopiero na Wielickim Szczycie. Zwyczajowo większość osób z niego zjeżdża przy użyciu liny. Tak jest łatwiej, choć zejście również byłoby możliwe. Prowadziłoby ono jednak eksponowaną ścianką kończąca się dużo niżej na piargach pod Ścianą. Nie byliśmy tutaj nigdy wcześniej, nie znamy drogi i nie wiemy co czeka na nas niżej, więc nie chcemy ryzykować. Zrzucamy linę i wykonujemy jakieś 10-15m zjazdu na szeroką półkę poniżej, którą trawersujemy na wypłaszczenie w grani. Ten fragment okazał się jedynym miejscem, gdzie skorzystaliśmy z pomocy liny.


Zdjęcie już po zjechaniu na półkę. Po lewej zerwy skalne, z których zjeżdżaliśmy

Jednak ze względu na ograniczenia czasowe i kondycyjne (Dawid był lekko chory i czuł, że nie jest w pełni sił, a musieliśmy wrócić jeszcze tego samego dnia do Katowic) zdecydowaliśmy się na wycof z grani w rejonie Liptowskiej Przełęczy. Dalszy fragment miał być nieco trudniejszy. Możliwe, że musielibyśmy użyć liny i iść na lotnej, co na pewno trochę by nas spowolniło. Ewentualne wycofy z dalszego fragmentu grani wydawały się też bardziej skomplikowane logistycznie i wyglądało na to, że mimo swojej teoretycznie niskiej wyceny, mogą być dość kruche. Aby uniknąć obiektywnych niebezpieczeństw zdecydowaliśmy się na zejście bez trudności z Liptowskiej Przełęczy.

Moje opinia o odcinku grani Martina pomiędzy Polskim Grzebieniem a Liptowsą Przełęczą:

Na pewno warto przejść się tym odcinkiem ze względu na spektakularne widoki zarówno na masyw Gerlachu jak i na inne najwyższe szczyty Tatr. Poza tym sama droga jest bardzo długa, więc stosunek długości drogi do długości podejścia jest chyba jednym z lepszych w Tatrach, zwłaszcza, jeżeli idziemy całą granią aż do Gerlacha. Pierwszy odcinek, którym pokonaliśmy nie jest specjalnie trudny. To raczej coś na pograniczu turystyki i bardzo przyjemnej wspinaczki, więc dla przeciętnie sprawnego turysty nie powinien stanowić problemu. Należy jednak pamiętać, że odczucia trudności mogą być subiektywne, więc każdy powinien ocenić swoje możliwości indywidualnie, pod kątem swojego doświadczenia i umiejętności. Przypominam również, że w świetle obowiązujących na Słowacji przepisów, droga ta udostępniona jest tylko dla taterników. Schodzenie ze znakowanych szlaków, podobnie jak w Polsce jest w słowackich górach nielegalne.


Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa (wykonane telefonem, stąd przepraszam za jakość)

Kilka (bodajże dwa) dodatkowych zdjęć z tej trasy również pod tym postem

A tutaj wizualizacja najważniejszego fragmentu naszego przejścia (niestety bateria w telefonie szybko pada w górach szukając sygnału i GPSa więc nie udało się nagrać śladu całej trasy).

Sort:  

Ech... no fajnie :) zresztą Tatry fajne... no może z wyjątkiem kolejek turystów w sezonie...

Świetna wyprawa. Foty bajka. Pozdrawiam z Kalisza.

Coin Marketplace

STEEM 0.28
TRX 0.13
JST 0.032
BTC 60793.36
ETH 2909.65
USDT 1.00
SBD 3.64